Zimno...
Stojac w kolejce do metro najpierw ubawilam się po pachy a potem... No wlasnie. Co spowodowalo, ze dzis czulam się jak przyslowiowa sardynka w puszce?
Czekamy. Pierwsza ‘tura’ ludzi wcisnela się do wagonow mieszczacych w sobie olbrzymia liczbe osob. Po pieciu minutach drzwi się zamykaja, ludzie wciagaja brzuchy. Jakis smialek jeszcze próbuje znalezc dla siebie miejsce tam, gdzie o żadnym miejscu mowy być nie może. Wagony odjezdzaja. Patrze na to wsztko i nie mogę się nadziwic. Druga ‘tura’ ludzi tez pcha się z calych sil. To taka walka pomiedzy tymi, którzy chca wysiasc a tymi, którzy wsiadaja. Jak się okazalo nie zawsze jest rowna. Stoje już przy samym metro i widze oczy mlodego chlopaka, który zawisl pomiedzy pasazerami. Chcial wysiasc, ale niestety wsiadajacy mu na to nie pozwolili. Patrze na niego i mowie: ‘przykro mi’. On się usmiecha. Zaczynam się smiac, bo co mogę zrobic? Maly mysli czy ma szanse się wydostac czy nie. Postanowil sprobowac. Dlugo przeciskal się do wyjscia i kiedy zostal mu do pokonania odcinek dwóch rzędów osób, jeden z braci meksykanczykow pospieszyl mu z pomoca: wzial go za fraki i doslownie wykopal z metro! Jeden szczuply pan zagadal z grubszym i uprzejmie zajal jego miejsce. Jak to zrobil? Nie wiem... Mialam niezly ubaw patrzac na cala sytuacje. Zabawa się skonczyla, kiedy przyjechaly kolejne wagony i tlum wcisnal mnie z ogromna sila do srodka. Choc było tak ciasno, ze nie moglam się ruszac ludzie dalej się pchali. Jak ktos zdolal wlozyc stope do wagonu, znaczylo, ze zaraz wcisnie się caly. Nikt nie przewidzi pojemnosci meksykanskiego metro.
Zapomnialam dodac, ze jeden biltet kosztuje tylko 2 peso.