Przemieszczamy się dosc szybko i mysle sobie, ze wiekszosc czasu w Meksyku spedze w autobusie.
Poczatek w Guanajuato nie był najlepszy. Wymieci po szesciu godzinach spedzonych w autobusie pojechalismy do pierwszego hostelu i okazalo się, ze niestety go tam nie ma... (??????). W drugim nie bylo osoby, która zajmuje sie przyjmowaniem do pokoi, wiec nie moglismy tam zostac. Dopiero za trzecim razem się udalo:)
Już na drugi dzien zapomnielismy o tym co było wczoraj, gdy zobaczylismy Guanajuato, ktore stalo się moim ulubionym ( już trzecim) miejscem w Meksyku. Tam trzeba zajrzec!!!
To miasto jak z bajki: jest bardzo, bardzo kolorowe. Poza tym w powietrzu czuje się specyficzny klimat miasta, w którym cos się dzieje... no i ta ogromna siec tuneli...
Najpierw poszlismy zobaczyc Callejon del Besos (‘beso’ znaczy pocalunek, ‘calle’ to ulica), która jest bardzo waska a balkony przeciwnych budynkow prawie się stykaja.
Legenda glosi, ze niegdys zyla na tej ulicy pewna zamozna rodzina. Ich corka zakochala się w robotniku pracujacym w kopalni. Ponieważ zakazano się im widywac, chlopak wynajal pokoj po drugiej stronie ulicy i w ten sposób dwoje zakochanych moglo wymieniac pocalunki. Romans zostal wykryty, para ukarana a budynki do tej pory stoja bardzo blisko siebie.
Potem zobaczylismy jeszcze dom Diego Rivera i Muzeum mumii:)
A jeszcze potem szwedalismy się uliczkami az do nocy... tymi idacymi w gore i w dol, tymi szerokimi i waskimi, prostymi i skrecajacymi ostro tuz za rogiem i cieszylismy się atmosfera Guanajuato.